|
Jedna strona moich stron |
Każdy ma takie miejsce, gdzie jego czy jej bursztynowy świerzop i dzięcielina pała i takie przepisy, które od zawsze były w rodzinie, choć nikt ich nigdy nie spisał.
U mnie w domu ciasta nazywało się plackami, choćby nie wiem, jak były wysublimowane. Od kiedy decyduję o sobie zdecydowałam też używać raczej słowa 'ciasto', bo placek to z językowego punktu widzenia coś raczej plaskatego, jak pita czy placek ziemniaczany. Placek kaliszański to ciasto, które tak nazywaliśmy jako dzieci i tak jakoś zostało, choć - jak się potem okazało - przepis wcale nie pochodził z Kaliszan, tylko od kogoś, kto przywiózł go ze Stanów. Co też trudno potwierdzić, ale tak słyszałam. No i moja mama robiła go zawsze "na oko", czego i ja się nauczyłam. Ale dziś, po raz pierwszy w życiu, po jakichś piętnastu latach pieczenia tego placka, postanowiłam specjalnie dla was opracować proporcje.
Polecam ten przepis wszystkim, bo ciasto jest pyszne, a zwłaszcza początkującym, nawet tym, którzy nie upiekli nigdy niczego oprócz gotowego ciasta francuskiego, bo chyba się jeszcze nie zdarzyło, żeby placek kaliszański nie wyszedł. Polecam go też ze względu na ogromną ilość możliwych modyfikacji. Poniżej przedstawię przepis oryginalny, a potem przykładowe wariacje.
SKŁADNIKI:
6 jabłek obranych i pokrojonych w cienkie plasterki
1 - 1 1/2 szklanki cukru (zależy, czy jabłka słodkie i czy lubimy słodkie)
1 łyżeczka cukru wanilinowego lub esencji waniliowej
3 łyżki kakao
1 szklanka posiekanych grubo orzechów włoskich
3 jajka
szczypta soli
1 szklanka oleju
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
2 szklanki mąki
tłuszcz do nasmarowania foremki
duża miska, mała miska, łyżka, trzepaczka do jajek, duża płaska foremka do pieczenia
WYKONANIE:
Obrane i pokrojone jabłka w dużej misce zasypujemy cukrem. Dodajemy też cukier wanilinowy lub esencję (ja używam ostatnio pure vanilla extract). Mieszamy, żeby jabłka pokryły się cukrem i odstawiamy na jakiś czas. Powiedzmy, że pół godziny, ale jeśli będzie mniej lub więcej, to też OK. Jabłka w tym czasie puszczą sok.
Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni Celsjusza, smarujemy foremkę tłuszczem (można też wysypać mąką jak ktoś lubi).
W małej misce ubijamy jajka z odrobiną soli. Nie na sztywną pianę. Po prostu na jakąś pianę. Moja mama tego nie robiła i wbijała jajka prosto do jabłek, ale ja ubijam i mam jedną miskę do mycia więcej oraz spokój duszy, że nie znajdę potem w cieście kawałka jajka jak z jajecznicy.
A teraz wszystko, co tam jeszcze mamy: olej, jajka i suche składniki wrzucamy do jabłek i mieszamy łyżką, żeby to, co jest między jabłkami wyglądało jednolicie. Jak ciasto (dla tych, co wiedzą, jak wygląda ciasto).
Masę wywalamy do foremki, za pomocą łyżki rozprowadzamy równomiernie i wkładamy do piekarnika. Pieczemy aż się upiecze. Proponuję sprawdzić po 30 minutach. Sprawdzamy wbijając w środek patyczek. Jeśli wyjdzie oblepiony ciastem, to jeszcze trzeba potrzymać. Jeśli nie masz wprawy, sprawdzaj teraz co jakieś pięć minut. Jeśli masz wprawę, to co ja ci tu będę.
WARIACJE:
1. Na biednie - bez orzechów.
2. Na bogato - zamiast oleju roztopione masło, zamiast białego cukru - jasny cukier brązowy, albo przynajmniej pół na pół; można też dodać innych bakalii, np. rodzynek, skórki pomarańczowej. Miks masła i oleju też się sprawdza.
3. Korzennie - zamiast kakao dajemy przyprawy korzenne np. cynamon, imbir, gałkę muszkatołową. Można wtedy obyć się bez orzechów.
4. Owocowo - kombinujemy z owocami, np. można dać jabłka plus gruszki albo jabłka plus mango; wtedy lepiej zrezygnować z kakao.
5. Bez mąki - czytaj tutaj.
I tak dalej.