środa, 29 czerwca 2011

Cherry pie, czyli American dream

Dziś będą wspominki. Bo po pierwsze chciałam Wam powiedzieć, że kuchnia amerykańska (żeby nie było - północno-amerykańska) to wcale nie to, co większość osób myśli, czyli tylko hamburgery i hotdogi, a po drugie - opowiedzieć o (niekończącej się) przygodzie z książką Diane Roupe.
No więc moi drodzy (nie zaczyna się zdania od 'no więc') kuchnia amerykańska to wspaniały, zróżnicowany twór, który przez ostanie kilka setek lat czerpał z tradycji kulinarnych większości nacji europejskich, oraz od przybyszów z innych kontynentów. Różni się ona oczywiście w zależności od regionu, bo na wybrzeżach znajdziecie więcej owoców morza, na Midweście elementy kuchni niemieckiej czy skandynawskiej, na południu potrawy przywiezione przez niewolników i tak dalej. Owszem, są hamburgery, ale mało raczej mają wspólnego z tym, co serwuje McDonald's. W ogóle wydaje się, że mięso jest pasją Amerykanów i nigdzie na świecie (nie, żebym tak znowu dużo bywała) nie jadłam tak dobrej wieprzowiny jak pork chops w Iowa czy stek w Teksasie. A przepis na te potrawy jest taki, żeby odpowiedni kawałek mięsa oprószyć solą i pieprzem, po czym wrzucić na grilla i upiec. I tak dalej, i tak dalej, mogłabym godzinami. W każdym razie, kiedy będąc w Stanach dzięki moim doskonale gotującym znajomym (zwłaszcza Joannie) zorientowałam się, jak jest, postanowiłam nabyć książkę kucharską, żeby robić te wszystkie cuda w domu. Miała to być taka podstawowa książka z kuchnią narodową, coś jak nasza 'Kuchnia polska', w dodatku z przepisami od podstaw, ze składników takich jak mąka, jajko czy marchewka, a nie półproduktów. To, niestety, nie jest zbyt łatwe zadanie, z resztą przy tej ilości i jakości półproduktów wcale się nie dziwię.
Pracowałam akurat w studiu Old Time Portraits na Iowa State Fair w Des Moines, stolicy stanu Iowa (wieprzowiny i kukurydzy). W czasie krótkiej przerwy poszłam do jednego z budynków wystawowych obejrzeć krowę z masła, Harrego Pottera (też z masła), indyka z czekolady (wszystko to naturalnej wielkości), największą dynię w Iowa (rekordowe dynie ważyły nawet 1100-1300 funtów, czyli 500-590 kg), czy w ogóle co tam mają. Oprócz tych i wielu innych atrakcji (na każdą z nich miałam ok. 30 sekund) znalazłam stoisko, przy którym za stertami książek (a konkretniej jednej książki w wielu egzemplarzach) siedziała drobna kobieta, jak się okazało, Diane Roupe. Promowała swoją nową (wówczas) 'The Blue Ribbon Country Cook Book'. Obejrzałam i na oko wyglądała dobrze (książka, nie autorka). Wysłałam tam później Joannę, żeby sprawdziła, czy te przepisy spełniają moje wymagania, a ona potwierdziła. W ten sposób stałam się posiadaczką tej wspaniałej książki.
Jest ona pełna typowych amerykańskich przepisów, takich, że jeśli podać coś wg nich wykonanego Amerykaninowi powie on (czy ona), że poczuł się jak u babci. Przepisy opierają się o naturalne składniki, bo większość z nich startowała w konkursach podczas Iowa State Fair, a tam są co do tego bardzo ścisłe regulacje. Do tego Diane tłumaczy wszystko jeszcze chyba bardziej dokładnie niż ja - nawet przy najbardziej skomplikowanym przepisie nie ma wątpliwości, jak coś zrobić. Do tego kolejne rozdziały poprzedzone są przydatnymi do danej kategorii potraw informacjami. No, po prostu raj. Więc jeśli ktoś faktycznie ma się ochotę nauczyć gotować, to tę książkę polecam, a jako, że na polskich półkach jej nie ma - będę co jakiś czas prowadzić na jej podstawie nasze lekcje gotowania.

Dziś zaczniemy od cherry pie (ciasta wiśniowego), nie tylko dlatego, że występuje ono na okładce, ale też dlatego, że zaczyna się sezon na wiśnie. Ciasto (spód) do tego ciasta powinno być w zasadzie inne, ale to inne to jest hardkor, którego nauczę Was jesienią, przy okazji pumpkin pie, gdzie ciasta już się nie da obejść podstępem. Tymczasem moja wersja ciasto do cherry pie doskonale się sprawdziła, dodatkowo na tym samym cieście możecie upiec wszystkie rodzaje tart - słodkie i słone.

Cherry pie na okładce książki Diane Roupe
SKŁADNIKI:
Nadzienie:
- 4 szklanki kwaśnych wiśni bez pestek, świeżych lub mrożonych (rozmrożonych)
- 1 1/3 szklanki cukru (jeśli używamy buraczanego można dać trochę mniej, bo jest słodszy; polecam jasny brązowy)
- 2 łyżki tapioki (w przepisie jest 'quick-cooking tapioca', ale dałam taką, jak miałam, a że miałam tapiokę w kuleczkach, to w młynku do kawy zmieliłam ją, żeby przypominała mąkę ziemniaczaną)
- szczypta soli
- 2 łyżki stopionego masła
Ciasto:
2 1/2 szklanki mąki
1 łyżeczka soli
3/4 szklanki (czyli ok. 200 g) zimnego masła
1/3 szklanki zimnego mleka lub wody
(proporcje na 1 ciasto z wierzchem lub na 2 spody do tarty)



WYKONANIE:
Wiśnie, cukier, sól i tapiokę mieszamy razem w misce i odstawiamy.
Rozgrzewamy piekarnik do 200 st C.
Przygotowujemy ciasto: najlepiej na stolnicy, ale można też w misce. Mieszamy mąkę i sól. Dodajemy pokrojone w kawałeczki masło i na stolnicy siekamy nożem, a w misce rozgniatamy palcami, żeby połączyć składniki. Kiedy zmieszamy już dokładnie (ale w miarę szybko, żeby ciasto nie rozgrzało się od dłoni) mąkę z masłem dolewamy po trochu mleko. Diane pisze wręcz o skrapianiu ciasta mlekiem, zagniataniu, jeśli trzeba, to skrapianiu znowu. W każdym razie, mleka tylko tyle, żeby ciasto się skleiło. Jeśli się sklei wyrabiamy chwilkę na gładko (tylko, żeby uzyskać gładką konsystencję, ani chwili dłużej). Wyrobione ciasto powinno chłodzić się w lodówce przykryte folią spożywczą, żeby nie wyschło. 
Smarujemy foremkę bardzo cieniutko masłem (przepis jest idealny na 24 cm średnicy, 4,5 cm wysokości). Połowę ciasta rozwałkowujemy jak najcieniej, tak, żeby osiągnęło wielkość foremki plus brzegów. Przekładamy na foremkę (można je w tym celu poskładać, jak materiał albo nawinąć na wałek). Układamy w foremce tak, aby pod ciastem nie było powietrza, a w cieście w żadnym miejscu dziur. Wystające ciasto odcinamy, a brzegi ciasta przyklejamy do brzegów foremki, żeby się nie zsuwały ani nic. Przykrywamy dokładnie folią, żeby w międzyczasie nie wyschło. Drugą połowę ciasta rozwałkowujemy podobnie, po czym kroimy na 14 (pisze Diane) cienkich pasków.
Teraz roztopione masło dodajemy do wiśni i mieszamy dokładnie. Usuwamy folię z foremki, Równomiernie wypełniamy dno foremki wiśniami. Z wyciętych pasków układamy na wierzchu ciasta wzór jak na okładce książki, po czym przykrywamy i doklejamy brzegi pozostałymi kawałkami pasków.
Wstawiamy do piekarnika i pieczemy w sumie 45 minut, tyle, że:
- po 15 minutach od początku brzegi ciasta przykrywamy folią aluminiową, żeby się za bardzo nie spiekły (robimy taki kołnierz wokół foremki i brzegi folii nachylamy nad brzeg ciasta)
- po 25 minutach od początku obracamy ciasto o 180 stopni, aby wypiekało się równomiernie, wtedy też, w razie potrzeby można luźno przykryć środek ciasta - jeśli już wygląda na upieczony na złoto
- po 35 minutach od początku usuwamy folię aluminiową; wtedy też można wyjąć ciasto i posypać cukrem pudrem lub zwykłym cukrem (czego ja nie robiłam, bo i tak było słodkie i ładne), po czym wstawić do piekarnika na ostatnie 10 minut.
Po upieczeniu ciasto wyjmujemy z piekarnika i odstawiamy, żeby wystygło. Można jeść jeszcze ciepłe (lub podgrzane w mikrofali) z lodami śmietankowymi. 

Cherry pie jest serwowane w lutym, dla uczczenia pamięci George'a Washingtona, a na Midweście także 4 licpa, w Dzień Niepodległości.
Wiśnie można zamienić na truskawki, agrest, porzeczki, itd. i zrobić swój własny rodzaj owocowego ciasta.

Przepis dedykuję Klaudii ;)

wtorek, 28 czerwca 2011

Od redakcji

Chciałam bardzo przeprosić wszystkich moich czytelników, którzy czekają na coś bardziej dietetycznego, a ja tu ciągle mąka, masło, smażenie i tak dalej. Dietetyczne rzeczy oczywiście będą. Natomiast uważam, że zróżnicowana dieta, duża ilość małych posiłków oraz dużo owoców i warzyw (które teraz można kupować i jeść na surowo, nie kombinując z żadnym przetwarzaniem) to klucz do zdrowia i godnego wyglądu.
Jutro wrzucę przepis na moją sałatkę szefa (czyli mnie) - w pełni surową i owocowo-warzywną.

Sztuka mięsa w sosie chrzanowym

Chrzan
Sztukę mięsa mamy z bulionu. Chodzi oczywiście o wołowinę. Np. rostbef. Zresztą zapytajcie pani od mięsa, o ile macie już jakąś dobrą, jakie mięso nadaje się na zupę, a potem do zjedzenia. Z bulionu robimy dowolną zupę, część możemy zamrozić, część przyda się nam do sosu.
Sos chrzanowy pomimo swojej prostoty w smaku jest poezją. Jeżeli nie zużyjecie całego do mięsa można go później wykorzystać np. do jajek ugotowanych na twardo lub kanapek.
A całość robi się tak:

SKŁADNIKI:
- sztuka mięsa wołowego na której gotował się bulion, ugotowana
- 2 łyżki masła
- 4 łyżki mąki
- 1 szklanka bulionu wołowego
- 180 g (słoiczek) dobrego tartego chrzanu, np. polonaise
- 400 g (duży kubek) śmietany 18%


WYKONANIE:
Do rondelka wkładamy masło i rozgrzewamy, po czym oprószamy mąką i smażymy chwilkę. Ilości masła i mąki są orientacyjne - masła ma być tyle, żeby po roztopieniu pokryło dno rondelka, a mąki - żeby przykryła masło. Smażymy mieszając, a kiedy tylko zacznie się rumienić wlewamy bulion (przecedzony) i trzepaczką mieszamy, aby uzyskać gładką konsystencję. Gotujemy ok. 5 minut mieszając. Gdyby sos robił się zbyt gesty można jeszcze dodać bulionu. Dodajemy chrzan i mieszamy dokładnie, po czym wkładamy do sosu sztukę mięsa (jeśli gotujemy dla więcej niż jednej osoby można mięso wcześniej pokroić na odpowiednią ilość części; byle nie za drobno, bo może się rozpaść). Gotujemy razem chwilkę na małym ogniu (nie więcej niż 10 minut), tuż przed końcem gotowania dodajemy śmietanę i dokładnie mieszamy. W razie potrzeby można dosolić, ale jeśli bulion był solony, to takiej potrzeby nie powinno być. Po dodaniu i wymieszaniu śmietany możemy sos wyłączyć i podać. 
Świetnie smakuje z kluskami na parze (do nabycia w większości sklepów spożywczych, wystarczy kupić i ugotować na parze).

Rosół wołowy z ziemniakami

Zupa tak prosta, że aż głupio podawać przepis, ale z drugiej strony, gdybyście nie wpadli na niego sami to byłaby duża strata. Polecam, szczególnie teraz, kiedy można kupić nieduże, młode ziemniaki.

SKŁADNIKI:
- bulion wołowy
- 0,5 kg młodych, niedużych ziemniaków
- kawałek (ok. 10 cm) pora
- młoda marchewka, może być wyłowiona z bulionu
- grubo zmielony pieprz


WYKONANIE:
Bulion gotujemy zgodnie z przepisem, tyle, że z samej wołowiny. Można użyć np. rostbefu i wyłowiony kawał mięcha wykorzystać potem na sztukę mięsa w sosie chrzanowym lub inny tefelszpic.
Ziemniaki, pora i marchewkę myjemy, obieramy. Ziemniaki kroimy na połówki lub ćwiartki. Marchewkę i pora na plasterki. Wrzucamy do gara, zalewamy przecedzonym bulionem, jeśli do tej pory nie było solony to solimy do smaku i gotujemy, aż ziemniaki zmiękną. Jeśli nie wykorzystujemy mięsa do niczego innego można też dodać pokrojone w kawałeczki kawałki wołowiny.
Zupę podajemy posypaną świeżo mielonym/tłuczonym pieprzem.

niedziela, 26 czerwca 2011

Poncz pinacoladowy

Ten poncz to jest w ogóle legenda, może nawet więcej niż jedna. W różnych miejscach można przeczytać o niskoalkoholowym ponczu i to właśnie o ten poncz chodzi. Przepis zawdzięczam Ewelinie, a komu ona - nie wiem. Wymaga on niestety droższych składników, ale zdecydowanie jest wart swojej ceny.

SKŁADNIKI:
0,7 l czystej wódki (np. Wyborowa)
0,5 l rumu kokosowego (np. malibu) 
ananas w puszce (owoce i zalewa)
1 l soku bananowego
1 l soku ananasowego
1 l soku brzoskwiniowego
owoce do pływania w ponczu, np. cytrusy, banan, owoce egzotyczne
lód


WYKONANIE:
Przygotowujemy naczynie na poncz. Wszystkie napoje dobrze chłodzimy, wręcz zmrażamy. Kiedy soki zaczną zamarzać w swoich kartonach, to spoko. Ananasa z puszki miksujemy na papkę. Przygotowujemy plasterki/kawałki owoców do pływania, powinno być ich dość dużo, tak, aby pływały po całej powierzchni naczynia. Do naczynia wlewamy alkohole oraz soki (w tym zalewę z ananasa, trzeba tylko pilnować, żeby nie stała w puszce i przelać tuż po otwarciu, bo nabierze paskudnego puszkowego posmaku). Dodajemy zmiksowanego ananasa. Mieszamy, próbujemy. Można dodać trochę mniej lub więcej wódki, żeby uzyskać pożądaną moc ponczu. Polecam jednak tę moc oceniać po działaniu, a nie po smaku, bo ten może być zwodniczy. W tym ponczu wódki, jak to się mówi, nie czuć. Schładzamy razem jeszcze trochę, aby smaki się przegryzły. Przed podaniem wrzucamy owoce i ewentualnie lód (można do szklanek). Stawiamy poncz na imprezie i zbieramy komplementy :)

Poncz lemoniadowy

Kiedy już zrobimy lemoniadę (która nawiasem mówiąc jak balsam działa dzień po eksperymentach z cięższymi drinkami) możemy pokusić się o zrobienie ponczu. Poncze są super, bo fajnie wyglądają i jeśli do tego dobrze smakują to stają się hitem każdej imprezy. Ten będzie z gatunku najprostszych, ale pomaga zużyć podróbki martini, które namnożyły się w lodówce po poprzednich imprezach.
Misa na poncz


SKŁADNIKI:

- martini bianco (może być podróbka)

- lemoniada
w proporcji 1:1
- plasterki cytryny i limonki do dekoracji
- liście mięty (opcjonalnie, choć powiem, że warto)
- lód


WYKONANIE:
Bez niespodzianek: w odpowiednim naczyniu mieszamy oba składniki. Podajemy schłodzony. Wrzucamy plasterki cytrusów, żeby sobie pływały, a także liście mięty, jeśli takowe mamy. W ogóle to polecam posadzić sobie miętę w ogródku - rośnie latami, wymagań specjalnych nie ma, a to taki fajny dodatek. Tylko nie próbujcie sadzić mięty ze stoiska z ziołami w supermarkecie, bo to nie przejdzie. No, w każdym razie, podajemy z lodem. Lód można wrzucić od razu do misy, ale rozsądnie, żeby zbytnio nie rozcieńczył ponczu.

Lemoniada

Moi drodzy, dziś czuję się dość słabo, nie będę niczego gotować, ani nawet udawać się do półki z książkami kulinarnymi, żeby podzielić się aranżacją jakiegoś starego przepisu. Nie. Dziś będą przepisy na napoje, które mogę podać nie ruszając się z fotela. Na letnie imprezy, czy w ogóle - na lato - w sam raz.
Zaczniemy od lemoniady, starożytnego napoju o wspaniałych właściwościach orzeźwiających, który właśnie popijam.
Dzbanek na lemoniadę


SKŁADNIKI:
- woda (mineralna niegazowana, np. Nałęczowianka lub przynajmniej przefiltrowana kranówa)
- cukier (najlepiej brązowy, jasny albo biały trzcinowy, ale w Polsce to niestety mało realna opcja; byle nie walił burakiem)
- cytryny i ewentualnie limonki
- lód (należy przygotować wcześniej).
Proporcji Wam niestety nie podam, ale zobaczycie, że uda się i bez tego.


WYKONANIE:
Przygotowujemy sobie naczynie na lemoniadę. Można oczywiście zrobić małą porcję w szklance, ale to raczej bez sensu biorąc pod uwagę dzienne zapotrzebowanie na płyny latem oraz możliwość przechowywania lemoniady w lodówce nawet kilka dni. Naczyniem może być więc dzbanek albo ponczowa misa, jeśli planujemy wystawić ją na imprezie.
Cytryny (cytrusy) myjemy dokładnie, a nawet sparzamy wrzątkiem. Przekrawamy każdy owoc na pół i ze środka wycinamy kilka (w sumie) ładnych plasterków do dekoracji. Z pozostałych (prawie)połówek wyciskamy sok.
Cukier najlepiej jest rozpuścić w szklance ciepłej wody.
Następnie do naczynia wlewamy tyle wody, ile potrzebujemy lemoniady i dodajemy do niej sok z cytrusów i syrop cukrowy tak, aby uzyskać słodkość i kwaśność, która nam odpowiada.
Lemoniadę przed podaniem chłodzimy (chyba, że do przygotowania użylismy mocno schłodzonej wody, to nie trzeba). Podajemy z lodem, plasterkami cytrusów, ewentualnie listkiem mięty.
Trzeba jednak pamiętać, aby plasterki dodawać w miarę przez podaniem, bo kiedy pomoczą się np. przez noc lemoniada robi się gorzka.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Kurzy tłuszczyk

Zastanawiałam się, czy powiedzieć Wam o kurzym tłuszczyku, czy też trzymać Was w nieświadomości. Ostatecznie stwierdziłam, że jeśli nie ja, to i tak ktoś Wam powie. Albo, co gorsza, nie.
Na kurzy tłuszczyk można natknąć się bardzo często w przepisach kuchni żydowskiej i tylko miłość do tej kuchni sprawiła, że przemogłam się i spróbowałam wyprodukować, a potem zastosować coś, co wydawało mi się tak wstrętne. Oczywiście, okazuje się, że tłuszcz kurzy wcale wstrętny nie jest, a bardzo się przydaje i pozwala zaoszczędzić, zwłaszcza, że pozyskuje się go z takich części kury, które zazwyczaj lądują w koszu.

SKŁADNIKI:
Kurze skóry, kurzy tłuszcz wycięty np. przed robieniem bulionu lub pieczeniem kurczaka.


NARZĘDZIA:
Patelnia, łyżka (np. drewniana), słoik lub inny pojemnik odporny na temperaturę i ze szczelnym zamknięciem.


WYKONANIE:
Układamy patelnię na palniku, na razie nie rozgrzanym. Jeśli nam się uda tak to ustawić, to fajnie, jeśli dno patelni jest lekko przechylone, nie poziome. Na gazowych kuchenkach jest to do zrobienia. Jeśli się nie da, to też spoko.
Czyste i osuszone tłuszcze i skóry kroimy na małe kawałeczki, żeby łatwiej wytapiał się z nich tłuszcz. Kładziemy na patelnię, zapalamy pod nią. Szturchając łyżką tłuszcze obserwujemy, jak wytapia się z nich interesujący nas produkt. Trzeba uważać na temperaturę - żeby nie było za gorąco, bo tłuszcz zacznie się palić i zmieni smak. W wariancie z krzywą patelnią tłuszczyk ścieka do tej niżej położonej części (staramy się więc podgrzewać tę górną, na której leżą skwarki). Kiedy ze skórek zrobią się skwarki, z których mało co wypływa wytopiony tłuszcz (bez stałych elementów) zlewamy do słoiczka, zakręcamy, a po ostudzeniu chowamy do lodówki. Podobnie jak smalec, taki tłuszcz można długo przechowywać. 

Powodzenia :)

Smażona kurza wątróbka

Oprócz rosołku z kładzionymi kluseczkami cynamonowymi (sorry za zdrobnionka) i cymesu jedliśmy dzisiaj smażoną wątróbkę, jedno z dań, o których przypominam sobie, kiedy jestem głodna i mam mało pieniędzy, bo doskonale zaspokaja głód nie nadwyrężając portfela. (Piekłam jeszcze ciasto, ale już nie pamiętam, jak je zrobiłam).
Pomyślałam, że bez sensu pisać przepis na wątróbkę, bo każdy wie, jak to zrobić, po czym przypomniałam sobie osoby, które nie wiedzą, że wiedzą ;)


SKŁADNIKI:
- kurza wątróbka, ok. 500g na 2 osoby
- tłuszcz do smażenia (o tym dalej)
- mąka, ok. 1 szklanki
- opcjonalnie: cebula
- sól
- pieprz, grubo mielony


WYKONANIE:
Wątróbkę kupujemy, jeśli wygląda ładnie (jak na wątróbkę). Powinna być w miarę ciemna i w całych kawałkach, a nie przechodzić w stan bezkształtnej masy. Kupioną wątróbkę płuczemy pod bieżącą chłodną wodą, dokładnie odsączamy na sitku. Wycinamy ewidentnie ohydne rzeczy: ciągnące się błonki, zielonkawe kawałki, sterczące żyły itd. Mąkę wysypujemy na talerz.
Rozgrzewamy tłuszcz na patelni. Może być olej, może być sklarowane masło, a jeśli chcemy być super cool używamy kurzego tłuszczyku.
Jeśli wybraliśmy wersję z cebulą, najpierw smażymy na złoto (czy też jak lubimy) cebulę pokrojoną w plasterki. Cebulę usuwamy dokładnie z patelni, przekładamy do miseczki, w której będziemy podawać wątróbkę, w razie potrzeby dodajemy na patelnię tłuszczu.
Każdą wątróbkę dokładnie obtaczamy w mące, otrzepujemy, żeby nie było jej za dużo (dokładnie znaczy z każdej strony, a nie grubo), kładziemy na rozgrzany tłuszcz  i smażymy z dwóch stron. Często smażona wątróbka strzela, więc trzeba uważać. A jeśli ktoś wie, dlaczego strzela i jak tego uniknąć, to niech, proszę, napisze w komentarzu. Uważamy, żeby nie usmażyć wątróbki za bardzo - będzie wtedy twarda i sucha. Z wątróbką jak ze stekiem, może być nawet lekko krwista w środku, jeśli taką lubimy. Trudno mi wytłumaczyć, kiedy wątróbka jest gotowa - zanim nabierzecie wprawy można zawsze wziąć kawałek i przekroić, żeby sprawdzić, co się dzieje w środku. Moim zdaniem najlepsza jest wątróbka złocista na zewnątrz i ledwo co ścięta w środku.
Usmażone kawałki wątróbki kładziemy na przygotowaną wcześniej cebulę (lub po prostu do miseczki) każdą warstwę posypując lekko solą i świeżo zmielonym pieprzem.
Podajemy na ciepło np. z grzankami lub świeżym pieczywem. Na zimno też jest OK.

Smacznego :)

Kluseczki kładzione

Kiedy potraficie już zrobić bulion, a może nawet inną zupę przyda się Wam przepis na kluseczki kładzione czy też lane. Nie jestem aż tak biegła w kuchennej nomenklaturze, żeby je rozróżniać. Jasne, lane się wylewa, a kładzione się kładzie, ale co, jeśli przy wylewaniu trochę się podkłada te kluseczki łyżką (jak ja robię)? Nie ważne, bo kluseczki jak zwał tak zwał są zacne.
Scenariusz może przebiegać jak np. dziś u mnie: z zamrażalnika wyjmuję przygotowaną kiedyś porcję bulionu i zastanawiam się, co z nią zrobić, żeby nie był taki, jak ostatnio i żeby nie zajęło to więcej niż 10 minut i nie wymagało składników, po które trzeba iść do sklepu. Decyduję się więc na dosypanie 1/3 paczki mrożonki warzywnej oraz kluseczki:

Polecam!
SKŁADNIKI:
(ja robię 'na oko', więc poratuję się proporcjami z 'Kuchni żydowskiej')
- 2 jajka
- 1/4 szklanki wody lub mleka (zależy, czy gotujemy koszernie, czy nie)
- sól do smaku
- 1/2 szklanki mąki
- 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia


WYKONANIE:
Jajka ubijamy z solą, dodajemy wodę/mleko, mieszamy, dodajemy mąkę z proszkiem do pieczenia, mieszamy na gładką masę. Teraz potrzebujemy wrzącego bulionu/zupy (można też ugotować kluseczki osobno, w wodzie i potem dodać do zupy). Na wrzący płyn kładziemy po łyżce ciasta. Czyli bierzemy ciasto na łyżkę i zsuwamy do wrzątku. Jeśli ciasto jest na tyle rzadkie można go też powoli wlewać do wrzątku, pomagając sobie łyżką. Wtedy wychodzą fajne kształty. Co kto lubi.

A teraz uwaga, kluseczki można 'spersonalizować' dodając do ciasta, zależnie od zupy i osobistych preferencji, ulubioną przyprawę. Np. do zupy pomidorowej lub wielowarzywnej sprawdzi się bazylia lub mieszanka prowansalska, a do bulionu - i to jeden z moich absolutnie ulubionych wynalazków - cynamon. Prosty bulion i kluseczki z cynamonem. Szaleństwo! Podpatrzone 'U fryzjera' w Kazimierzu Dolnym.

Cymes, czyli wszystko, co najlepsze

Kiedy napisałam cały wpis o cymesie Mozilla Firefox uznała, że musi się zrestartować i wszystko, z wyjatkiem tytułu, diabli wzięli. Żeby się więc nie powtarzać napiszę tylko, że cymes to jedna z najlepszych rzeczy na świecie i musicie go spróbować!

Cymes
 SKŁADNIKI:
1 kg marchewki
2 łyżki masła
1 łyżka miodu
100 g śliwek suszonych, bez pestek
cynamon
imbir


WYKONANIE:
Marchewkę obieramy, płuczemy, kroimy w plasterki. Rozgrzewamy w rondelku (lub na patelni, o ile mamy do niej przykrywkę). Na rozgrzane masło wrzucamy marchewkę i smażymy mieszając, aż się zarumieni. Dodajemy pozostałe składniki i mieszamy, aż miód się rozpuści, a przyprawy rozprowadzą równomiernie. Wtedy przykrywamy i dusimy od czasu do czasu mieszając. Kiedy wydaje się, że zaraz zacznie się przypalać podlewamy wodą. Woda ma ostatecznie wyparować, bo marchewka nie powinna pływać z żadnym sosie. Kiedy marchewka jest miękka cymes jest gotowy.

Cymes może służyć jako side dish do innych potraw, jako sałatka czy też samodzielnie, jako deser.

środa, 8 czerwca 2011

Sałatka z ciecierzycy, bakłażana i cukinii

Z tą sałatką wiąże się pewna nauka, ale pozwólcie, że opowiem całą historię. Otóż byliśmy (ja i mój wybranek) kiedyś u znajomych, którzy (a przynajmniej połowa z nich) świetnie gotują . Także i tym razem postarali się i na stole znaleźliśmy mnóstwo smakołyków. Przyjemności z jedzenia było co niemiara. Były tam między innymi dwie sałatki. Obie pyszne i intrygujące. Dowiedziałam się, co w nich jest i starałam się zapamiętać, podobnie, jak skład kilku innych potraw. Oczywiście, kiedy przyszło co do czego okazało się tylko, że pamiętam ciecierzycę, bakłażana i cukinię. Nie mam nawet pojęcia, czy występowały w jednej sałatce, i czy w ogóle w sałatce. A morał, jaki z tego płynie to: zapisuj skład pysznych sałatek, które w życiu spotkasz. Sałatki są zdradzieckie, bo jako, że ich przygotowanie polega na wymieszaniu składników mało komu chce się notować przepisy. Niestety, po jakimś czasie nawet oczywista kombinacja składników ulatnia się z pamięci. Oczywiście, można jej poszukiwać, co ja wczoraj uczyniłam, efekt może okazać się równie dobry lub lepszy, ale oryginału możemy już nigdy nie odnaleźć. Zwłaszcza, jeśli również był improwizowany.

A oto moja sałatka. Polecam ją na obiad lub kolację w ciepłe (lub niekoniecznie) dni albo na piknik lub przyjęcie w ogrodzie.

SKŁADNIKI:
- 200-250 g suchej ciecierzycy (pewnie można użyć z puszki, ale rzeczy z puszek mają najczęściej smak długiego moczenia się w słonej zalewie)
- 1 mała cukinia
- 1 mały bakłażan
- oliwa z oliwek
- czosnek
- kolendra (ziarna)
- pieprz świeżo zmielony, a najlepiej – utłuczony
- sól
- świeża bazylia (w planie miałam natkę z pietruszki, ale w sklepie nie było i użyłam bazylii z parapetu)
- 1 mała czerwona cebula
- ½ cytryny

WYKONANIE:
Ciecierzycę płuczemy, zalewamy wodą i odstawiamy na noc. Następnie zmieniamy wodę, solimy do smaku i gotujemy, aż stanie się miękka (na opakowaniu pewnie jest podany przedział czasowy). Odcedzamy, pozostawiamy do ostygnięcia.
Bakłażana i cukinię myjemy dokładnie, odcinamy końce. Przecinamy wzdłuż na pół, po czym te połówki kroimy na plasterki. Plasterki (a raczej półplasterki) wrzucamy do osobnych miseczek (tj. osobno bakłażan, osobno cukinia). Bakłażana solimy, posypujemy pieprzem i utłuczoną kolendrą (do smaku). Polewamy oliwą i mieszamy, aby każdy plasterek był naoliwiony i natarty przyprawami. Można dodać trochę zmiażdżonego czosnku, ale nie jest to konieczne. Z cukinią nie robimy nic.
Na patelni rozgrzewamy oliwę z oliwek. Zależy, jaką kto ma patelnię, czasem wystarczy malutko, czasem trzeba sporo. Kiedy oliwa jest nagrzana wrzucamy cukinię i smażymy na złoto mieszając, aby wszystkie plasterki usmażyły się równomiernie. Cukinia może pozostać twarda, byle by się zazłociła. Uważamy, żeby nie przesadzić i nie zrobić papki. Gotową cukinię wrzucamy z powrotem do miseczki, żeby wystygła.
Gotowa cukinia
Teraz w razie potrzeby dolewamy oliwy i kiedy się nagrzeje wrzucamy bakłażana. Przyglądamy się jak wygląda surowy bakłażan, bo kiedy będzie gotowy poznamy go po tym, że żaden kawałek nie wygląda na surowy. Bakłażan jest jednym z tych warzyw, których nie jemy na surowo, bo są zbyt psiankowate. Gotowego bakłażana również zostawiamy do ostygnięcia.
W międzyczasie kroimy obraną cebulkę w drobniutką kosteczkę, wrzucamy do docelowej miski razem z ciecierzycą.

Gotowy bakłażan  i ciecierzyca z cebulką i bazylią
W małym naczynku mieszamy oliwę z oliwek (tak, znowu), powiedzmy 1/3 – ¼ szklanki, sok z cytryny, wyciśnięty czosnek (1-4 ząbki, zależy, co lubicie).
Kiedy wszystkie składniki wystygną wrzucamy je do miski, zalewamy sosem i mieszamy. Dodajemy jeszcze porwaną na kawałeczki bazylię.
W razie potrzeby doprawiamy sokiem z cytryny, solą, czy czego nam brakuje.
Podajemy lekko schłodzoną (ze względu na ilość tłuszczu zbyt zimna będzie paskudna). Najlepiej smakuje i wygląda w dniu, kiedy ją zrobimy.

Jeśli są wśród Was szczęśliwcy posiadający grill elektryczny lub patelnię do grillowania cukinię i bakłażana wystarczy wysmarować oliwią i zgrillować, zamiast smażyć na tłuszczu.

Tym razem zamieszczę zdjęcia, ale proszę się do tego nie przyzwyczajać.

wtorek, 7 czerwca 2011

Sos beszamelowy

Sos beszamelowy to wspaniały przepis dla chcących się nauczyć gotować.
Po pierwsze, bo jest składnikiem wielu pysznych potraw, np. mojej ulubionej zapiekanki makaronowej czy musaki. Albo cykorii zapiekanej pod beszamelem. Nie trzeba zresztą zbytniej fantazji, by pod beszamelem zapiec cokolwiek, choćby wybrany zestaw warzyw i podnieść mrożonkę warzywną do rangi całkiem przyzwoitego dania. Można ugotować trochę gęstszą wersję beszamelu (na bulionie z wędzonki), dodać więcej sera i pokrojony boczek lub szynkę i smarować nim naleśniki. Możliwości jest nieskończenie wiele.
Po drugie zaś dlatego, że przepis, choć dość prosty, wymaga pewnej uwagi i wprawy, a co za tym idzie, przyrządzenie dobrego beszamelu daje sporą satysfakcję. Oraz umiejętności, które mogą się przydać do ugotowania innych białych sosów.

A oto mój przepis:


SKŁADNIKI:
- 50 g masła (kostka obecnie to 200 g, czyli 1/4 kostki)
- 1-3 roztartych ząbków czosnku
- 1/4 szkl. mąki
- 2 szkl. bulionu (zależnie od przeznaczenia sosu: warzywnego, drobiowego, drobiowo-wołowego lub na wędzonym boczku)
- 1 1/2 szkl. mleka (ja używam 3,2%)
- 1/2 szklanki gęstej śmietany (18-30%)
- sól
- pieprz
- chilli
- świeżo starta gałka muszkatołowa
- 100 g startego ostrego żółtego sera


Beszamel przyrządzamy w rondelku. Można załatwić wszystko zwykłą łyżką, jednak polecam łyżkę drewnianą na początek, a trzepaczkę na koniec przepisu.


SPOSÓB WYKONANIA:
W rondelku rozgrzewamy masło (oczywiście uważając, aby nie zaczęło zmieniać koloru i się palić). Dodajemy czosnek*.  Smażymy mieszając ok. minuty, aż czosnek się zazłoci. Oprószamy mąką i znowu mieszamy i smażymy ok. minuty, tym razem to mąka ma przybrać jasnozłoty kolor. Trzeba uważać na tym etapie, żeby nie spalić mąki, a jeśli to się stanie, niestety radziłabym zacząć od nowa, gdyż przypalona mąka zniszczy subtelny smak sosu. (Teraz odkładamy drewnianą łyżkę i bierzemy trzepaczkę). Kiedy mąka jest lekko złota powoli, stale mieszając, wlewamy najpierw mleko, a potem bulion. Mieszanie trzepaczką sprawia, że łatwiej jest się pozbyć grudek i uzyskać gładką konsystencję sosu**. Zmniejszamy ogień i gotujemy ok. 10 minut, aż sos zgęstnieje. Mieszamy dość często lub nawet bez przerwy, aby sos się nie przypalił. Gęste frakcje mają bowiem tendencje do opadania i przywierania do dna. Kiedy sos zgęstnieje, zdejmujemy go z ognia, łączymy ze śmietaną, doprawiamy pieprzem (można ominąć), chilli (wystarczy szczypta, beszamel ma być delikatny) i gałką muszkatołową, która jest tu kluczem programu. W razie potrzeby także solą. Mieszamy z tartym serem i kiedy ten się rozpuści nasz sos jest gotowy.


* Niech ręka boska chroni tych, którzy chcieliby zastąpić świeży czosnek granulatem w którymkolwiek z moich przepisów.
**A konsystencja sosu to nie jest coś, na co możecie machnąć ręką, jeżeli faktycznie zależy Wam na tym, żeby dobrze gotować.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Sałatka z makaronem, pieczarkami i cukinią

Od robienia sałatek nikt się jeszcze gotowania nie nauczył. Jednak zanim się nauczymy coś jeść trzeba. Będę więc tu publikować również przepisy na moje ulubione sałatki. Zaczniemy od przepisu, który dostałam od znajomej amerykańskiej pani domu. Jest to sałatka makaronowa, a te - podobnie jak ziemniaczane - mają cenną zaletę, że są stosunkowo tanie i zapychające. Dobrze jest taką sałatkę zaserwować na imprezie obok lżejszych przekąsek. A więc do dzieła. Proporcje podaję oryginalne, choć sama robię już 'na oko'. Proponuję zrobić raz wg przepisu, a potem ocenić, czego chce się w sałatce mniej, a czego więcej.


SKŁADNIKI:
- 2 szkl. nieugotowanego makaronu (świderki lub muszelki)
- 1/2 szkl. majonezu (do tej konkretnie sałatki polecam Hellman's oryginalny - nie babuni)
- 1/4 szkl. jogurtu naturalnego
- 1 łyżka posiekanego szczypiorku (czasem robię bez, bo nie przepadam)
- 1 łyżeczka ziaren gorczycy
- 1 łyżeczka musztardy
- 1/4 łyżeczki pieprzu
- 1/2 szklanki świeżych pieczarek pociętych w dość grube plasterki (ja daję dużo więcej)
- 1 mała cukinia pocięta w cieniutkie plasterki
- 1 marchewka starta na grubej tarce (też czasem omijam ten składnik)
- 1 mała cebulka bardzo drobno posiekana

WYKONANIE:
Ugotować makaron. Oczywiście uważać, żeby się nie rozgotował. Dodam jeszcze, że na makaronie nie ma co oszczędzać, bo te najtańsze rozgotowują się na papkę i do żadnej sałatki się nie nadają. Osobiście polecam Lubellę. Odsączyć makaron.
Zmieszać majonez, jogurt, szczypiorek, gorczycę, musztardę i pieprz. Jeśli nie macie akurat gorczycy można użyć zamiast niej musztardy francuskiej, takiej z całymi ziarenkami.
Wymieszać wszystkie składniki z sosem. Chłodzić przez conajmniej 3 godziny (czasem nie wytrzymuję).

Tak, dobrze widzicie - cukinia, pieczarki i marchewka są w tej sałatce surowe. Dlatego ją lubię. W kuchni współczesnopolskiej pieczarek jest przesyt i bardzo mi z tego powodu zbrzydły te niewinne grzyby. Ale są to duszone lub smażone pieczarki. Świeże wyglądają, pachną i smakują zupełnie inaczej. Do sałatki należy wybrać jasne, niewielkie grzyby. Czasem trzeba ściągnąć im skórkę, ale zazwyczaj nie jest to potrzebne.

Smacznego :)

Zupa krem z czerwonej soczewicy

Zupa z czerwonej soczewicy jest fajna, bo jest bardzo łatwa do zrobienia, nawet dla tych, którzy nie opanowali jeszcze gotowania prawdziwego bulionu. W jej przypadku można bowiem użyć bulionu z kostki bez większych strat na smaku. Innym jej atutem jest niewielka ilość składników, czyli to jedna z tych rzeczy, które udaje się zrobić bez wychodzenia z domu na zakupy.

Soczewica. Czerwona to ta pomarańczowa.
SKŁADNIKI:
1 cebula
2 marchewki
1 łyżka masła
1 szklanka czerwonej soczewicy
1 litr bulionu (może być z kostki: do wyboru: warzywny, cielęcy, wołowo-drobiowy)


Polecane przyprawy: mielony pieprz, sos sojowy, imbir mielony, gałka musztatołowa, prażony sezam, natka z pietruszki


Oprócz garnka potrzebne będzie sito i tłuczek z kulistym końcem lub blender.


WYKONANIE:
Cebulę i marchewkę obieramy, płuczemy, kroimy na cienkie plasterki. Rozgrzewamy masło w garnku. Najlepiej, jeśli ten garnek ma grube dno. Na masło trzeba uważać, żeby się nie zaczęło palić. Ma się rozgrzać, a jeśli zacznie zmieniać kolor, to znaczy, że przesadziliśmy. Na rozgrzane masło wrzucamy pokrojone warzywa (oprócz marchewki można dodać troszkę selera, pora i pietruszki). Najlepiej najpierw cebulę, a kiedy zacznie się lekko rumienić*, marchewkę. Cebulę dusimy mieszając, a kiedy wrzucimy marchewkę można na chwilę przykryć, co nie znaczy, żeby przestać uważać. Kiedy marchewka trochę zmięknie wrzucamy przepłukaną soczewicę i zalewamy bulionem. Gotujemy na wolnym ogniu uważając, aby się nie przypaliło (w tym celu mieszamy od czasu do czasu). Kiedy warzywa będą miękkie, a soczewica się rozgotuje zdejmujemy rzecz z ognia i przecieramy zupę przez sito. Szczęśliwcy posiadający blender lub mikser z odpowiednią końcówką mogą użyć tego sprzętu. Wtedy jest nawet lepiej, bo cały błonnik trafia do zupy i nic się nie marnuje. Na sicie niestety zazwyczaj coś zostaje. Zupę doprawiamy do smaku zaproponowanymi wyżej przyprawami (raczej nie wszystkimi na raz - sosem sojowym na słoność i 1-2 pozostałymi, wg uznania).

*stopnie duszenia cebuli: zeszklić = kolor nadal biały, ale bardziej przezroczysty; lekko rumienić = kolor żółty, złoty; mocno rumienić = kolor brązowy; palić = kolor czarny)

Wikipedia o soczewicy

Proste ciasto kukurydziane

Szaleństwo, trzeci wpis dzisiaj, ale trzeba czymś tego bloga zapełnić ;) Poza tym przepis jest z dzisiaj i muszę zapisać zanim zapomnę. Nie, żeby jakaś super rewelacja, ale to dobry przepis dla osób, które uważają, że pieczenie ciast jest trudne. Otóż nie jest. Poza tym samo przygotowanie ciasta (bez pieczenia) wymaga mniej czasu i zachodu niż udanie się do sklepu po coś słodkiego. Dziś zrobiłam ciasto z tego, co było w domu i szlo to mniej więcej tak:
trzepaczka

Potrzebne będą: duża miska (lub garnek), mała miseczka (lub garnek), łyżka, trzepaczka (na zdjęciu obok), foremka - keksówka lub płaska prostokątna.

SKŁADNIKI:
1 szkl. mąki kukurydzianej
1 szkl. mąki pszennej (w tym wypadku miks poznańskiej z tortową)
1 szkl. cukru, najlepiej drobnego
proszek do pieczenia (na opakowaniu doczytajcie, ile, bo ja daję na oko; może 2 łyżeczki?)
cukier waniliowy, ok. 1/2 opakowania (2-3 łyżeczki)
1 szkl. oleju uniwersalnego
1 szkl. mleka sojowego (przypuszczam, że zwierzęce mleko też da radę)
2 jajka
szczypta soli


WYKONANIE:
Do dużej miski wsypujemy wszystkie suche składniki, mąki przesiewamy. Mieszamy łyżką. Dolewamy olej, mieszamy j.w. Dolewamy mleko, mieszamy na gładką masę. W małej miseczce ubijamy jajka ze szczyptą soli. Sól sprawia, że jajko ubija się szybciej, co jest zwłaszcza cenne, kiedy ubijamy pianę z białek. Tu nie musi być sztywna piana, ważne, żeby była gładka. Jajka wlewamy do reszty składników, dokładnie mieszamy, a kiedy masa jest gładziutka (bez grudek ani widocznych części któregokolwiek składnika), przelewamy ją do foremki i wstawiamy do nagrzanego do 180stC piekarnika i pieczemy, aż wsadzony w ciasto patyczek będzie wychodził suchy (nie obklejony ciastem).

Uwaga dotycząca foremek: polecam szczerze i serdecznie foremki silikonowe, bo nie trzeba ich smarować, wlewamy do nich cisto jak leci i potem zazwyczaj odchodzi ono od ścianek bezproblemowo nie pozostawiając dużo do mycia. Jeśli zaś używacie tradycyjnej foremki należy ją przed przystąpieniem do pieczenia posmarować tłuszczem (np. masłem) i wysypać mąką (jej nadmiar można potem użyć do ciasta).

Bulion - podstawa wszystkich zup

Zaczniemy ab ovo, czyli od bulionu. Bulion to wywar z mięsa lub/i warzyw (ja będę pisać o mięsnym, bo ma dużo bardziej kompleksowy smak, wegetarianie po prostu ominą w przepisie mięso). Dobry, klarowny bulion jest wyśmienitą i elegancką zupą sam w sobie, a na jego bazie można ugotować każdą inną zupę. Przydaje się również do innych potraw. Można oczywiście zastąpić go bulionem z kostki, ale nie o to chodzi. Kiedy zasmakujecie w smaku prawdziwego bulionu wywaru kostek będziecie używać tylko w przypadkach skrajnej konieczności.

Co jest ważne, aby ugotować dobry bulion? Po pierwsze jakość składników i tu nie ma cudów, mięso i warzywa muszą być świeże i dobre, bo to gwarantuje jakość wywaru. Warto przejść się na targ po warzywa i znaleźć lepsze źródło świeżego mięsa niż supermarket. Świeże mięso ma specyficzny zapach, który z czasem nauczycie się rozróżniać. Zapach ten charakteryzuje się tym, że prawie go nie ma. Do bulionu NIE używamy mrożonek warzywnych! Ważna jest również ilość składników, dużo łatwiej jest uzyskać właściwy smak z gęsto napakowanego garnka niż jednej nóżki i jednej marchewki smętnie pływających w 5l wody. Która jest właściwie podstawowych składnikiem bulionu i bardzo bym nie chciała, abyście te świeże warzywa i mięso zalali kranówą z sieci miejskiej. Wodę filtrujemy albo używamy źródlanej z butelki.
Po drugie, sekretem bulionu jest czas. Wywar musi się gotować godzinami i tego nie da się niestety ominąć. Też mi się kiedyś wydawało, że trzy godziny to jakieś szaleństwo, ale poczułam różnicę, kiedy ostatnio dziadek wyłączył mi gotowanie po 1,5h. Zupa była bez wyrazu, takie cienkie popłuczyny.
Trzecia sprawa, to przyprawy (które podobno są sekretem potrawy). Mówiąc przyprawy nie mam na myśli kostki rosołowej, fixów i mieszanek zawierających sól i glutaminian sodu. Mam na myśli ziarna, liście i inne takie. W przypadku bulionu kluczowymi przyprawami są: ziele angielskie, liść laurowy, pieprz ziarnisty i lubczyk. Jeżeli nie macie którejkolwiek z nich, to teraz jest czas, żeby pójść i się zaopatrzyć.

Jak powstaje bulion? Aby zrozumieć naturę bulionu należy przypomnieć sobie ze szkoły coś niecoś o zjawisku osmozy. Osmoza w tym przypadku zachodzi pomiędzy zanurzonymi w wodzie składnikami: mięsem, warzywami i przyprawami a wodą. Aby zachodziła ona jak najskuteczniej po pierwsze nie należy solić wody od razu, ale dopiero pod koniec gotowania zupy (sól redukuje różnicę stężeń pomiędzy wodą a składnikami i osmoza zachodzi wolniej). Kluczowe jest również zalanie składników zimną wodą i bardzo wolne doprowadzanie do wrzenia, a potem gotowanie na małym ogniu. W ten sposób białko na krawędziach składników nie zetnie się od razu, więc substancje, które mają przepłynąć do wywaru nie zostaną odcięte od wody.

Wskazówek jest dużo, ale nie należy dać się przestraszyć, samo gotowanie bulionu jest banalne. Oto jak ja robię bulion:

SKŁADNIKI:
- kawałek mięsa wołowego (200g - 500g, poproście o coś 'na zupę')
- kawałek kurczaka (wagowo tyle samo, co wołowiny; może być tzw. porcja rosołowa, albo jeśli potrzebujecie do zupy więcej mięsa, to nóżka lub dwie)
- 3 marchewki
- pietruszka (korzeń)
- seler (korzeń), ok. 1/2 dużej bulwy
- cebula (2 małe lub 1 duża)
- kawałek pora
- natka pietruszki (można pominąć)
- 1-2 liście laurowe
- 4 ziarna ziela angielskiego
- do 10 ziaren czarnego pieprzu
- lubczyk - gałązka lub trochę suszonego
- można dodać trochę ziarnistej kolendry albo 1 goździk dla urozmaicenia smaku
- woda
- sól


WYKONANIE:
Warzywa obieramy, płuczemy, kroimy w kostkę lub plasterki, na niewielkie kawałki, aby oddały jak najwięcej smaku. Mięso płuczemy. Z kurczaka ściągamy skórę, albo przynajmniej większość. Jeśli wołowina jest bardzo tłusta też odcinamy tłuszcz. Listki laurowe łamiemy, ziele angielskie lekko nadtłukujemy (ja czasem przegryzam), pieprz możemy również lekko potłuc, natkę i świeży lubczyk międlimy troszkę. Obraną cebulę kroimy na połówki lub ćwiartki i przypiekamy nad palnikiem gazowym lub na patelni. Ta cebula jest bardzo ważna i proszę się starać, aby była jak najpiękniej przypieczona. Najlepiej na brązowo. Wrzucamy wszystko do dużego gara (np. 5l) i zalewamy zimną, czystą wodą. Nie solimy!!!
Gar stawiamy na małym ogniu i gotujemy zbędnego pośpiechu. Nie doprowadzamy do wrzenia przez dłuższy czas. Kiedy wywar zacznie wrzeć ogień zmniejszamy i gotujemy dalej ok. 3 godzin. Można też dłużej, krócej raczej nie. Pod koniec gotowania wywar solimy do smaku. W czasie gotowanie łyżką zbieramy szumowiny (pianę) i wyrzucamy. Co jakiś czas trzeba też będzie dolewać zimnej wody. Gotujemy bez przykrycia. I to w sumie wszystko.

Co robimy z bulionem?
Opcja A - najprostsza. Przecedzamy przez sito. Z sita wyjmujemy mięso, oczyszczamy, dzielimy na kawałeczki, wrzucamy do bulionu. Podobnie kawałki marchewki, pietruszki i selera (prawdopodobnie trzeba je będzie wypłukać)
Opcja B - moja ulubiona. W międzyczasie przygotowujemy nowe warzywa - wybrane, może być nawet coś z mrożonki. Wrzucamy do nowego garnka, dodajemy mięso z bulionu (obrane i pokrojone) i zalewamy przecedzonym bulionem. Gotujemy, aż nowe warzywa będą miękkie.
Opcja C - używamy przecedzonego bulionu jako bazy do innej zupy lub potrawy. Zapas bulionu można poporcjować i zamrozić, oszczędzamy wtedy 3h następnym razem.

Czym doprawiamy bulion, jeśli czegoś nam w nim brakuje? Polecam (oprócz soli i pieprzu):
- sos sojowy (uwaga na słoność); zawiera naturalny glutaminian sodu
- pasta miso (również jest słona)
- natka pietruszki

Smacznego :)

Lekcja organizacyjna

Witam.

Postawiłam sobie za zadanie nauczyć Was gotować. Uważam, że gotowania może się nauczyć każdy. Oczywiście, jak ze wszystkim - jedni będą to robić lepiej, inni gorzej, ale pewien poziom umiejętności jest jak najbardziej do przekazania.
Podstawa sukcesu, jakkolwiek oczywiście by to nie brzmiało, to GOTOWAĆ. Słyszałam od setek (może przesadzam) ludzi, że nie potrafią gotować albo piec, ale w większości przypadków nawet tego nie próbowali. Więc nie myśląc o możliwych porażkach należy udać się do kuchni i zacząć.
Będę tu zamieszczać sprawdzone przepisy i mnóstwo dodatkowych wskazówek, które można zaaplikować w gotowaniu podobnych potraw. Wskazówki te są o tyle ważne, że dzięki nim będziecie mogli ekstrapolować swoje umiejętności na nowe potrawy, a nie tylko klepać ten sam przepis over and over.
Chciałam jeszcze podkreślić znaczenie słowa 'sprawdzony' odnoszącego się do moich przepisów. Sprawdzony to taki, który ktoś (w tym wypadku ja) już kiedyś wypróbował i próba zakończyła się sukcesem. Internet, a nawet książki kucharskie roją się od przepisów, których ewidentnie nikt nie próbował, bo kiedy pójść dokładnie za ich wskazówkami wcale nie otrzymamy potrawy, na którą mieliśmy nadzieję.

Jeśli chodzi o wymagania sprzętowe, to nie będzie tu żadnych specjalnych. Ja sama nie mam nawet miksera. Przy każdym przepisie będę starała się wymienić, co będzie potrzebne, aby nie było sytuacji, że w trakcie lekcji musicie biec do sklepu lub sąsiadki po miskę.

Jeżeli będziecie mieli jakieś pytania, to bardzo proszę o zamieszczanie ich w komentarzach. Będę odpowiadać na bieżąco.

No to do dzieła :)